Dołączył: 01 Mar 2006
Posty: 86 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Iluzja zwana Kozanowem.
|
Takie sobie cuś, które zaczęłam niedawno pisać i idzie mi cokolwiek opowrnie :/ Tytułu nie ma, jak ktoś ma jakieś pomysły, to chętnie posłucham :)
Ehhh.
# Tu powinien być tytuł.
∞
Trzask zapałki w cichym pomieszczeniu może przypominać wystrzał armatni.
Złoty płomień na jej końcu w ciemności może komuś przywieźć na myśl słońce.
Gdy zgaśnie, dla kogoś skończy się wszechświat.
Wszystko zależy od skali.
# 01
Drzwi na klatce schodowej zatrzasnęły się głośno, ktoś zaczął zbiegać po kamiennych stopniach nie zwracając uwagi na późną porę. Echo tłukło się pomiędzy ścianami jeszcze długo po tym, jak dziewczyna wypadła na pustą ulice. Taksówka czekała na nią na skrzyżowaniu. Zwykły, obtłuczony passat – Tamara nie była w tym względzie wybredna.
Kierowca ruszył nim zdążyła dobrze zamknąć dni. Z pedałem gazu wgniecionym w gumowy dywanik pokonywał kolejne kilometry. O nic nie pytał, nawet nie spoglądał w lusterko wsteczne. Bez słowa opuścił granice miasta i skręcił w polną drogę. Samochód podskakiwał na wybojach jak piłeczka ping-pongowa. Amortyzatory skrzypiały, jakby zaraz miały wydać z siebie ostatnie tchnienie. Po kilkunastu metrach zgasły reflektory, ale kierowca nawet nie drgnął. Jechał dalej, jak gdyby znał drogę na pamięć.
Wokół nich rozciągały się pola. Złociste kłosy błyszczały w mroku nocy. Świetliste fale prześlizgiwały się po ich powierzchni w rytm podmuchów wiatru. Niebo było niemal doskonale czarne. Nie było chmur, ale nie było też gwiazd. Miasto pozostało daleko, jako plamka burego światła wśród złotych łanów. Można było o nim zapomnieć.
Samochód gwałtownie zatrzymał się przed czarną ścianą. Dwór wyrastał na końcu drogi nie poprzedzony ani dziedzińcem, ani bramą. Patrzył na wszystko z góry wielkimi oknami pierwszego i drugiego piętra. W żadnym nie paliło się światło. Dwór wydawał się być pusty. Martwy.
Tamara wysiadła. Trzasnęły drzwi i samochód rozpłynął się w ciemności, jakby nigdy nie istniał.
- Dobranoc – szepnęła i uśmiechnęła się.
Powoli podeszła do ciężkich intarsjowanych drzwi. Nie patrzyła na lśniący wzór. Zamiast tego wygładziła spódnicę, poprawiła okulary i odgarnęła włosy na plecy. Zapukała dwa razy i zamknęła oczy.
W suficie sali balowej znajdowała się olbrzymia wyrwa. Tamara przez chwilę przyglądała się jej zupełnie nie rozumiejąc, jak coś takiego mogło się stać. Z postrzępionej dziury spoglądało na nią wielkie, błyszczące balaskiem milionów gwiazd, jądro galaktyki. Jej ramiona rozwijały się delikatnymi łukami i kończył gdzieś poza zasięgiem wzroku dziewczyny. Była piękna, była majestatyczna, i była nie na miejscu.
- Trochę się pomieszało – z cieniem rozbawienia odezwała się inna osoba, siedząca na jedynym nie przewróconym krześle w całej sali.
- Ale jakim cudem do tego doszło? Klara, takie rzeczy nie powinny się nigdy wydarzyć.
W odpowiedzi blondynka wzruszyła bezradnie ramionami. Nie wiedziała. Nie miała nawet żadnych przypuszczeń.
- Stało się samo, to może i samo się odstanie. Na razie nic takiego w sumie się nie stało, bo anomalia jest widoczna tylko tutaj.
- Z pewnością sufit wygląda teraz bardziej interesująco – dodała Tamara – chociaż to dziwne widzieć ją tutaj i zarazem wiedzieć, że tam powyżej jest jeszcze całe jedno piętro dworu i strych.
- Myślisz, że nadal tam są?
- Z podwórza było je widać, chociaż to jeszcze o niczym nie świadczy. O której to się pojawiło?
- Jakoś przed drugą. Na dole zatrzęsły się tylko żyrandole, cała deformacja wcisnęła się tutaj, jak –
- Jak klin – przerwała Klarze. - Nie lubię klinów. Cokolwiek ma taki kształt nie wróży nigdy nic dobrego.
- Dlaczego?
- Bo natura, nie lubi klinów – odparła. Spojrzała na Klarę przez ramię i uśmiechnęła się trochę smutno. – Nie słyszałam jeszcze by jakakolwiek naturalna deformacja kontinuum przybrała kształt klina. Za to kilka wojen zaczęło się właśnie w ten sposób. Klin łatwo się przebija, a potem, za nim się obejrzysz, zalewa cię czyjś n-przestrzenny bełkot. W sumie wówczas już nie masz po co ruszać się z miejsca, bo jest już o parę plancków za późno, a w tej skali, to są niemal eony.
Klara przełknęła głośno ślinę. Przez chwilę miała wrażenie, że nie ma już nawet siły wstać z rzeźbionego krzesła. Że nie ma nawet sensu się tym martwić.
- Ja pójdę na górę, a ty tu poczekaj – ciągnęła Tamara nie odrywając spojrzenia od galaktyki. – jak przyjdzie Dagmara to powiedz jej, że niebawem wrócę, jeśli Brooklyn, to każ mu stąd iść, jeśli ktokolwiek inny, to zrób, co będziesz uważała za słuszne.
- Ale –
- Fortes fortuna adiuvat – przerwała jej. Uśmiechnęła się i wyszła na ciemny korytarz.
- Chyba raczej należałoby powiedzieć szalonym albo wariatom!!! – krzyknęła w ślad za nią.
Klatka schodowa wyglądała normalnie. Czerwony dywan wspinał się po kamiennych stopniach. Gdzieniegdzie myszy przeżarły go już na wylot, gdzie indziej starł się od tysięcy ludzkich butów, które się po nim przechadzały. Ze ścian, każdy krok Tamary obserwowały pomarszczone twarze dawnych władców dworu. Ludzi srogich i poważnych, którym nigdy nie przeszłoby przez myśl, że ich dom zostanie zupełnie przez ludzi zapomniany. Stanie się dworem, o jakim opowiada się w bajkach dla dzieci. Tamara uśmiechała się do nich przepraszająco. Czasem tak to się jakoś układa i już – mówiła w myślach.
Na półpiętrze rzeczywistość powoli poddawała się deformacji. W ramie obrazu powoli przesuwał się fragment dysku akreacyjnego. Barwny i szalenie niebezpieczny. Pięknie – pomyślała. – I co jeszcze? Niech ja się dowiem, kto nam to podrzucił. Wiedziała jednak, że pewnikiem nigdy się nie dowie. Być może nawet już jest o te kilka plancków za późno i naprawdę nie ma się już czym przejmować. Ta myśl jakoś dodała jej otuchy. Sprawiała, że niczego się nie ryzykowało.
Galeria na piętrze wychodziła na pola. Zawsze był z niej piękny widok na świetliste łany, zwłaszcza latem i jesienią. Teraz jednak przestrzeń wokół dworu powoli zwijała się do punktu, wypierana przez klin rozwijający się na wszystkie dostępne mu wymiary. Zamiast zbóż były gwiazdy, zamiast miasta – strzępek mgławicy. I gdzieś w tym wszystkim musiał się kryć klucz do odwrócenia procesu.
Zamknęła oczy z nadzieją, że jeszcze kiedyś dane jej będzie jej otworzyć.
- Amentes ? – szepnęła do siebie, przypominając sobie ostatnie słowa Klary. – Tak, chyba tym właśnie jesteśmy.
Czas rozpłynął się w niebycie. Odległości straciły sens, bo była w każdym punkcie przestrzeni, a zarazem nie było jej nigdzie. Cisza przelewała się i wodospadem zalewała jej umysł. Wypierała słowa, myśli i wspomnienia, jak wielka powódź pozostawiała po sobie jedynie spustoszenie.
Klin implodował.
●
Starszy taksówkarz obudził się w swoim samochodzie na parkingu kilka kilometrów od swojego domu. Za nic nie mógł sobie przypomnieć, jak się tu dostał. Jechał do domu, to było trochę po drugiej w nocy. Skręcił w główną ulice miasta, a potem… Potrząsnął energicznie głową i już nie próbował o tym myśleć.
c.d.n.
Objaśnienia zwrotów łacińskich:
Fortes fortuna adiuvat - łac., śmiałym szczęście sprzyja.
Amentes - łac., szaleńcy
Post został pochwalony 0 razy
|